Mowa poznaniaków przypomina drożdżówkę. Dół z języka literackiego, kruszonka z potocznego, tu i ówdzie gwarowe owoce. Rzadko kto potrafi układać całe zdania gwarowe. Stare pokolenie wymiera, nowe woli angielski. I jest mnóstwo przyjezdnych, których dzieci dopiero po zetknięciu się z kolegami z innych części Polski odkryły, że to, co brały za gwarę uczniowską, wcale nią nie było. Z kolei ich dzieci masowo mają okazję porównywać język polski z ukraińskim i angielskim. Powoli przestajemy się wstydzić gwary, a nawet zaczynamy ją celebrować. Pojawiają się książki dla dzieci i dorosłych. Choćby "Szneka z glancem" Elizy Piotrowskiej czy "Dómek Szpeniolka" ("Chatka Puchatka") Juliusza Kubla. A wcześniej "Misiu Szpeniolek" ("Kubuś Puchatek") czy "Książę Szaranek" ("Mały Książę"). Kłopot w tym, że gwara to język mówiony. Zapisując ją, zatapiamy ją w bursztynie. Pięknieje, ale i zastyga. Kłopot większy, że nie jest modna. Pojed...