Włóczkizm
Nie umiem dobrze dopasować wielkości czapki. Najczęściej wychodzi mi za luźna, choć przyciasne też się zdarzały. I to mimo dokładnych pomiarów, robienia próbki i obliczania proporcji. W dodatku te włóczkogodziny można byłoby spożytkować w bardziej spektakularny sposób. Przenosić góry, zwalczać stonkę, siać marchew? A jednak to robię. Uprawiam włóczkizm i błogo mi z tym. Ta materia wydarta codziennemu wirowi to coś więcej niż dzianina. Więcej niż ściągacz farmerski, dżersej czy prosta plecionka. Więcej niż kilometry ryżu czy co tam mi się ubzdura akurat. To mój druciświat, moja oaza, moja wysiadka z karuzeli. Rzeczpospolita Drutowa. Info dla osób niewidomych: na pierwszym zdjęciu wydziergana przeze mnie czapka i komin, w kolorach rdzawoczerwono-brązowo-bordowych. Na drugim zaś czapka jeszcze w produkcji, w różnych odcieniach zieleni, fioletu i indygo. W obu przypadkach ułatwiłam sobie zadanie, używając włóczki wielobarwnej. Ominęło mnie więc wiązanie czy wplatanie różnych włóczek. ...