Kontrasty

Może i "Wieczny Grunwald" ma potencjał, jest charakterystyczny i tak dalej. Sama koncepcja wiecznego odradzania się tego samego bohatera wydała mi się pociągająca. Zignorowałam więc obawy związane z osobą autora*, z językiem stylizowanym na średniowieczny i dałam się porwać. A właściwie to bardzo chciałam dać się porwać. Jednak gdy tylko udało mi się choć trochę wczuć w przeżycia Paszka, z rytmu wybijała mnie rozbuchana historiozofia. Tak bełkotliwa i wysilona, że aż nie chce mi się tu jej cytować. Po 52 stronach poległam. 

Poza tym wzywała mnie dziewczyna z okładki "Pejzażu w kolorze sepii". Delikatnie jak to u Ishiguro. Zrobiła to tak skutecznie, że bez wysiłku dotrwałam do końca książki. Co więcej, znalazłam w tym przyjemność zanurzenia się w innym świecie, bezskutecznie poszukiwaną u Twardocha. I nie o to chodzi, że nie ogarniam nadmiaru czy wulgarności, bo ogarniam. Chodzi o proporcje. O to, by nie szarpać się z tekstem, lub może i szarpać, ale tak, by miało to sens. Ishiguro to niedopowiedzenia, tajemnica, milczący bohaterowie, których ciała krzyczą co innego, niż mówią usta. Twardoch, ten, którego dotąd poznałam, męczy i nuży, choć przecież coś istotnego pragnie przekazać. Tylko że jam niewdzięczna, nie chcę tej męczarni oglądać. Nie chcę widzieć autora, jego środków przekazu. To ona się mną bawić, nie ja nad nim w recenzji znęcać.

Czy chcę zbyt wiele? A może mój umysł nie nadąża za jego błyskotliwością, jego formą przegiętą niczym u Witającego? Może to coś ze mną jest nie tak? 

* Patrz felietony "Jak nie zostałem poetą", opisane wcześniej na tym blogu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O rozwodach słów kilka

Pod skórą

Świat, jakim jest