Under my skin

Chciałabym, by takie książki były wyłącznie świadectwem czasów minionych. Ale patrząc na niekończące się dyskusje wokół ruchu Black Lives Matter widzę, jak naiwne było moje przekonanie, że kolor skóry to tylko kolor skóry. Bo co z tego, że w mamy takie same potrzeby, skoro na innych patrzymy z zewnątrz, nie umiemy wejść w ich skórę, spojrzeć na świat ich oczami.

O to wejście pokusił się John Howard Griffin, dobre pół wieku temu. I o ile eksperyment był akceptowalny (w tamtych czasach), to reakcje po jego ujawnieniu były dużo gwałtowniejsze. Od wyrazów poparcia, przez irytację aż po oburzenie i groźby karalne. Te ostatnie z pisarza i dziennikarza uczyniły z niego działacza społecznego. Bo Griffin wcale nie chciał nim zostać, miał żonę i dzieci. Po prostu chciał się przekonać, jak to jest, być Obcym, należeć do mniejszości. Efekt go zaskoczył, nie rozpoznawał sam siebie. Czarni traktowali go jak brata, wielu białych jak podczłowieka. Przy czym najlepiej było w stanach w miarę tolerancyjnych, a oczywiście najgorzej na Południu. Tam biali bali się reakcji pobratymców. A po wszystkim klaskali mu, a reagowali złością na relacje z pierwszej ręki, od czarnych. I to w tym wszystkim było najsmutniejsze. 

W posłowiu mowa jest jeszcze o ideologii biernego oporu, jej nieskuteczności i przekształceniu w ruch Black Power. A także o tym, że Griffin nie zdecydował się choćby delikatnie skrytykować Kościoła katolickiego. W nadziei, że wstawią się za uciśnionymi. I tu postawię kropkę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czarne łabędzie i Jaśniekoty

Co robić?

Świat, jakim jest