Narzecza obce

Dawno, dawno temu, gdy języki obce znałam tylko z podręczników, wierzyłam święcie, że władający nimi nativi są jak bogowie. Nigdy nie robią błędów, ich mowa to czysta poezja i oczywiście nigdy nie przeklinają ani nie chodzą na skróty. Cóż 🤷

Potem przyszła era pracy z podminowanymi członkami ADAC, którzy w Polsce padali ofiarą pecha lub własnej naiwności. Jakich zacnych wyrażeń się wtedy nauczyłam, ileż w tym było emocji😄

Potem była jeszcze tona faktur w tym teutońskim narzeczu i przestawienie się na faktury miłośników żab (ach, ta wroga, angielska propaganda). I spore szoki kulturowe w obu krajach.

Ale do brzegu. Oprócz podróży i pracy, lubię podeprzeć się książkami dla autochtonów. Również tymi o zawirowaniach wynikających z tego, że język to żywa tkanka. Proporcje na zdjęciu są nieprzypadkowe. W niemieckim czuję się bardziej selbstbewußt, we francuskim raczej pas trop. Kwestia stażu. 

Do tej fotografii dodałabym jeszcze jedną pozycję - "La grammaire française et impertinente" Fourniera, gdyby nadal można było ją wypożyczyć. Ale to se ne vrati.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O rozwodach słów kilka

Pod skórą

Świat, jakim jest